piątek, 8 sierpnia 2014

ezechiel. zapach.


„I spojrzałem, a oto gwałtowny wiatr powiał z północy i pojawił się wielki obłok.
Płomienny blask i ogień dookoła niego, a z jego środka spośród 
ognia lśniło coś jakby błysk polerowanego kruszcu”      
                                                                                                            ( Ezechiel 1;4)


Oddycham. Wstaję, lewą rękę przykładam pod głowę, bo prawa drętwieje ostatnio.
Jeśli dobrze się wsłucham, to czuję przepływ krwi.
TERAZ zaczęło być WAŻNE. Zapach czerwonej farby, zapach krwi, zapach skóry.
Zapach człowieka. Zapach boski.
Nadia zapytała kiedyś czy CZUJESZ TEN ZAPACH? Nie czułam. 
Zapomniałam.
Teraz chcę sobie PRZYPOMNIEĆ! Ten powiew gwałtownego wiatru jak pachnie?
Popiołem? Morzem? Ziemią? Słońcem? Spalonym chlebem? Dojrzałym winem?
Chciałabym POCZUĆ. A potem schować pod skórę i zaszyć w sobie, by pozostał na tysiąc lat! 
Chodzić z tym zapachem i uśmiechać się na samą myśl, że GO MAM.
Jak błyszczący,  polerowny kruszec w szkatułce.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz